Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

<center><div class="lokacja"><img src="http://i.imgur.com/tdjjEHK.jpg"></div></center>
<style> .lokacja {width: 450px; height: auto; background: linear-gradient(to top, #75b697 15%, #fefefe 85%); padding: 8px;} </style>
<style> .lokacja img {width: 450px;} </style>
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

//Początek, początków. A tak wyglądam, oczywiście bez barw wojennych.
Jeden dzień wcześniej -Nie chcesz jeść ścierwo. Chcesz się zagłodzić na śmierć? I tak już wyglądasz jak skóra i kości. Jeśli będę musiał wepchnę ci to siłą do ust. – wrzeszczał jeden z oprawców. Siedział przykuty do krzesła i wykręcał głowę na wszystkie strony, by ten, który próbował go nakarmić nie miał szans trafić łyżką do ust. Niestety próby brązowookiego mężczyzny i tym razem spełzły na niczym. Mój oprawca zawołał drugiego gościa, którego wręcz Vic nie znosił i poprosił go o pomoc. Potężny mężczyzna, który prawdopodobnie urodził się bez wykształconego karku szarpnął Donovana za włosy i unieruchomił mu głowę w żelaznym uścisku swoich obleśnych łap. Brązowooki próbował walczyć jednak nic to nie dało. Tym razem Vic musiał się poddać. Wmusili wreszcie we niego kolację, a potem karmiciel zostawił Donovana z bezkarkiem.
- Znowu śmiałeś się nam sprzeciwiać. Pamiętasz co ci obiecałem za którymś razem. No właśnie tym razem spełnię swoją groźbę. – powiedział facet i wyswobodził drugą rękę Vica z kajdanek, a potem zaczął o okładać. Brązowooki był tak słaby, że nie mógł się bronić. Co dwa ciosy lądował na podłodze jednak zawsze się podnosił i obrywał jeszcze mocniej. Wreszcie facet przyłożył mu w lewy obojczyk i obaj usłyszeli chrzęst łamanych kości. To był sygnał dla bezkarkiego draba, by przestać. Nie wiedział kiedy z bólu odleciał, obudził się gdy było już ciemno, a ręka rwała Donovana niemiłosiernie. Znów siedział na krześle z rękami spiętymi kajdankami z tyłu. Próbował się wyszarpnąć jednak po kilku próbach zrozumiał, że nie mam szans. Spuścił głowę na tors i zasnął. Ból sprawił, że znów stracił przytomność. Jednak od pięciu lat byłem do tego przyzwyczajony. Usnął choć podejrzewał, że obojczyk znów źle mu się zrośnie, ale musiał być cierpliwy. Był przekonany, że jakoś uda mi się uciec. W głębi serca pragnął znów być z rodzicami i bratem, lecz to co jego oprawcy mu powiedzieli bardzo Vica zasmuciło. Myślałem, że nie mam już po co żyć. Jednak któregoś dnia obudziła się w nim nadzieja gdy usłyszałem jak była dziewczyna jego brata wyzywała jakieś zdjęcie. To właśnie wtedy postanowił uciec. Pierwsza ucieczka mu się nie powiodła i od tamtej pory każdej nocy był przypinany kajdankami do krzesła, by nie mógł wyjść. Nie wiedział, że następnego dnia wydarzy się cud.
Obecnie Obudziło go szarpanie za rękę i silny zapach alkoholu. Gdy otworzył oczy zobaczył nad sobą karmiciela z talerzem z kanapkami w ręku. Odpiął mu jedną rękę i postawił go na kolanach.
- Jedz. – powiedział, a gdy otworzył usta zapach jaki się z nich wydobył był gorszy niż w gorzelni. Wtedy właśnie Vic zrozumiał, że ma szansę. Na szczęście zbir nie zauważył, że lewa ręka Donovana zwisała bezwładnie więc jego polecenie było niewykonalne. Gdy po raz kolejny się do niego nachylił prawą dłonią złapał karmiciela za grdykę i odciął dopływ powietrza. Gdy drab mu fiknął wyjął jego nóż, rozciął więzy na nogach i lekko chwiejnym krokiem wyszedł z piwnicy, w której go trzymali. Nie wiedział jednak, że na dworze jest tak zimno. Wiedział, że nie ma za dużo czasu. Adrenalina uderzyła w jego żyły i zmusiła do działania. Zaczął biec, najpierw pokracznie, zataczając się przy każdym kroku jednak z czasem odzyskiwał równowagę i przyśpieszał. Błagał w duchu, by go nie dorwali. Wówczas na pewno by nie przeżył. Groźba śmierci ponaglała jego kroki, a zimno kąsające moją nagą klatkę piersiową kazało biec jeszcze szybciej. Nie wiedział ile kilometrów już zrobił gdy nagle przed nim ukazały się pierwsze zabudowania willowe. Odwrócił się za siebie jednak nie widział żadnego pościgu. Szybko dopadł do pierwszego płotu jednak nie zauważył żadnej szczeliny by mógł wejść do środka i choć trochę się ogrzać. Biegł dalej. Mijał kolejne domy jednak w żadnym z nich nie widział żadnego uchylonego okna. Dopiero w następnym zobaczył lekko uchylone drzwi na taras. Dopadł do nich ostatkiem sił. Błagał w duchu, by mieszkali tam ludzie, z którymi będzie mógł się dogadać. Był wychudzony do tego stopnia, że ta niewielka szczelina była dla niego wybawieniem. Wślizgnął się do tej posiadłości i zamknął za sobą drzwi. Dygotał z zimna. Starał się rozetrzeć ręce i ogrzać nagą klatkę piersiową gdy nagle przed oczami ukazała się sylwetka niedużego pieska, który na niego groźnie warczał. Obszedł go tak by nie narobić hałasu jednak wtedy poczuł jak po jego plecach zsuwa się coś ostrego i ciepłego zarazem. Wrzasnął z bólu i padł na kolana. Wtedy psiak podbiegł do Vica i zaczął go obszczekiwać. Na jego plecach ponownie coś wskoczyło i zaczęło się na nich mościć. Nie był w stanie znieść tego bólu i tak został przygwożdżony do ziemi przez kota. Później słyszał tylko głośne miauczenie i szczekanie. Błagał w duchu, by ci, którzy tutaj mieszkali nie wzięli mnie za włamywacza. Miał cichą nadzieję, że uda mu się wyjaśnić co tutaj robi.
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

/ To jakieś kilka dni po spotkaniu Aurory c:
Taki wygląd, po wyrwaniu się z łóżeczka XD

Dzisiejszy dzień w zasadzie nie zapowiadał się jakoś intrygująco, ponieważ niczym szczególnym się nie wyróżniał; zaczął się tak, jak każdy inny. Już jakiś czas minął, odkąd Leo wprowadził się do Tree Hill. Małymi kroczkami począł się z tym wielkim miastem oswajać i coraz lepiej się tutaj czuł, pomimo iż w dalszym ciągu odrobinę obco. Pewnie ostatecznie się tu zadomowi. Całe szczęście, że jako tako wie co gdzie jest i przestał się w końcu gubić na prostej drodze do danego miejsca. Ponadto niedawno odzyskał Aurorę... tak jakby. Myślał, że to kolejna ważna dlań osoba, którą stracił, a tu los choć raz się do niego uśmiechnął i podsunął mu ją pod nos. Wprawdzie doznała amnezji, ale przynajmniej... miał ją obok i póki co przygarnął pod swój dach, starając jej się pomóc część rzeczy sobie przypomnieć. Nie chciał też na razie uświadamiać jej o tym, że ta była prostytutką... to jako jedyny aspekt nie potrafiło przejść mu przez gardło. Szczególnie że odkąd ją poznał... nigdy mu nie pasowała do burdelu. Miała na to zbyt dobre serce i generalnie jest taka delikatna i według niego... to taki uroczy anioł, którego pragnął stamtąd wyrwać. Normalnie szczęście w nieszczęściu, bo gdyby nie ten wypadek, nigdy by już jej nie zobaczył, skoro alfons mu zabronił do niej przychodzić, grożąc zniszczeniem kariery... A tu pojawiła się okazja, by móc zapewnić dziewczynie lepsze życie i ogółem móc spędzać z nią więcej czasu, co go niesamowicie cieszyło. Odżył dzięki temu na nowo i nawet odechciało mu się tak bardzo szaleć w klubach, skończył też wyrywać kolejne panienki... Oby tylko wreszcie zaczęło się układać, wówczas będzie całkowicie spełniony! W każdym razie chłopak kompletnie nie był świadomy, co się odbywało za jego jakby można powiedzieć plecami. Był święcie przekonany, że jego brat od dawna nie żyje... tak usłyszał od rodziców. Sami zresztą nie znali prawdy, która ma się okazać zupełnie inna od tej, którą rodzina Donovan zna...
Dzisiaj akurat zadzwonił do niego telefon i musiał spędzić większość czasu na jakiejś sesji zdjęciowej, stąd też wrócił dopiero pod wieczór, dosyć zmęczony. Zjadł coś, co Faust przygotowała wcześniej, czym ratuje mu tyłek, bowiem sam nie miałby nawet sił sobie czegokolwiek przyrządzić, mimo że też nieźle radzi sobie w kuchni. A ona świetnie umiała gotować, więc z przyjemnością jadł jej potrawy! Następnie jeszcze wsypał swym pupilom jedzenie i picie do misek, po czym postanowił się położyć spać. Padał na pyszczek... Umył się dokładnie i rozebrał do samych bokserek i po prostu udał bezpośrednio do swojej sypialni, rzucił na miękki mebel, a na koniec wślizgnął pod kołdrę. Nie zorientował się, a stosunkowo szybko odpłynął. Czynniki zewnętrzne do niego zupełnie nie docierały... do czasu. Był środek nocy. Jego zwierzaki narobiły takiego rabanu, że omal nie zjebał się z łóżka na podłogę! Takiego czegoś w ogóle się nie spodziewał... tym bardziej o tak późnej porze. Czyżby włamywacz...? Przetarł zaspane oczy i rozejrzał niespokojnie po pomieszczeniu. Czuł wtuloną w jego ramię Aurorę, która widocznie po cichu wbiła jak to często robiła do niego i się przy nim położyła. Ten hałas z dołu i ją wyrwał ze snu. Leo zapewnił ją, że się tym zajmie i by pod żadnym pozorem nie wychodziła z pokoju. Zeskoczył z łóżka, po drodze łapiąc kij bejsbolowy na wszelki wypadek, nic na siebie nie narzucając. Powoli schodził po schodach, aby sprawdzić co się u licha wyprawia. Bardzo ostrożnie i bezszelestnie znalazł się w salonie, a tam... dostrzegł natychmiast swojego psa, który na kogoś szczekał, a jednocześnie warczał i kota zsuwającego się z pleców jakiegoś mężczyzny, aż uwiesił mu się na nodze, drapiąc go pazurami, donośnie na niego sycząc. Heh, nie musiał mieć zabezpieczeń... jego zwierzaki idealnie broniły pana i domu! Bynajmniej ani jeden ani drugi nie był niebezpieczny... Ale widocznie wyczuły zagrożenie i dlatego odważnie rzuciły się do ataku. Już miał im pomóc wykończyć typa... wtem po włączeniu światła dostrzegł tak dobrze znajomą mu twarz... Rozdziawił zszokowany usta, a kij wyślizgnął mu się z dłoni, upadając z łoskotem na posadzkę. Zamroziło go na krótką chwilę i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Usłyszał za sobą kroki i cichy szept Aurory Leoś... co się dzieje...?, co go otrząsnęło z doznanego szoku na tyle, by gestem dłoni dał jej znak, by się wycofała, że nic się strasznego nie dzieje i później jej wszystko wyjaśni. Poprosił, by wróciła do sypialni, co posłusznie uczyniła. Przyglądał się przerażony w brata, który prezentował się tragicznie, a widok jego wychudzonego ciała był przygnębiający... Z jego gardła wydobył się stłumiony krzyk. - Vic... to niemożliwe... ty nie żyjesz... jak...? - to były pierwsze słowa, które wypowiedział drżącym głosem. Nie wierzył własnym oczom! Niewiele myśląc i nie czekając dłużej, podbiegł do niego, aby ściągnąć z niego Crowa i odciągnąć Daredevila, uspokajając ich. Dał im jasno do zrozumienia, że ten człowiek nie ma złych zamiarów. Wziął kotka na ręce, głaszcząc jego futerko, by ten się już tak nie wkurwiał i odłożył go na ziemię. Podobnie zrobił z psiakiem, co zakończyło się sukcesem - przestały świrować. Umilkły, a może odrobinę zrobiło im się głupio, przez co podeszły do poobijanego mężczyzny i go na przeproszenie polizały. Natomiast Leo pomógł wstać Vicowi, by na koniec rzucić mu się na szyję, wtulając twarz w jego szyję, lecz też nie w taki sposób, by ten się wywrócił. Objął go za kark i począł delikatnie głaskać. Łzy stanęły mu w oczach. Nie wstrzymywał ich, pozwalając im spływać po swych policzkach. - Cholernie mi cię brakowało... bez ciebie nic nie było takie samo, a ja... musiałem wyjechać z LA... Powiedz mi... c.. co się stało...? - wyjawił przyciszonym tonem, cicho wzdychając pod nosem, wciąż zacinając się co zdanie. Musiał się dowiedzieć wszystkiego, gdyż nie da mu to spokoju... Wyjaśnienia z jego strony są zatem nieuniknione. Jednak wszystko po kolei... nie zasypie go przecież masą pytań na wstępie, zwłaszcza widząc go w tak kiepskim stanie.
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

Oszołomiony z wysiłku i zdziwiony, że udało mu się wcielić jego plan w życie nie myślał gdzie się znajdzie. Vic po prostu chciał się gdzieś schronić, przeczekać parę godzin i gdy będzie pewny, że jest bezpieczny pójść do konsulatu i im wszystko powiedzieć. Wszystko go bolało, a teraz jeszcze stał i jego uszy ranił wysoki szczek najprawdopodobniej jakiegoś szczeniaczka i ostre pazurki kota który uwiesił mu się na nodze. Czuł, że długo nie wytrzyma i wreszcie opadnie z sił, ale miał nadzieję, że właściciel zwierzaków zrozumie jego sytuację. Nie czekając więc na to czy ten, ktoś coś powie sam zaczął mówić.
- Jestem Amerykaninem, porwano mnie pięć lat temu z Los Angeles i wywieziono do tego kraju... – zaczął jednak nie skończył całej swojej opowieści. Z otwartymi szeroko ustami i widocznym szokiem na twarzy wpatrywał się w osobę stojącą przed nim. W pierwszej chwili go nie poznał, a stukot upadającego na ziemię kija spowodowało, że Donovan lekko się skulił i rozejrzał się po pokoju. Tak wyglądał jak zaszczute zwierzę. Kości obojczyka były bardzo mocno widoczne a lewa ręka układała się bardzo nienaturalnie na podłodze, na ramionach miał ślady po uderzeniach jakie serwowali mu jego oprawcy gdy nie chciał jeść lub uciekał. Na nadgarstkach widniały ślady po sznurze, a potem otarcia po kajdankach jakimi ci, którzy go uprowadzili przykuwali go do krzesła by nie mógł uciec. Cały tors i ramiona pokrywała gęsia skórka i widać było, że mężczyźnie musi być zimno. Spodnie, które miał na sobie wydawały się na nim wisieć jak na jakimś żywym manekinie. Ogólnie starszy Donovan przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Poza tym cały czas oddychał bardzo szybko. J ego lewa noga była dość dziwnie ułożona, co mogło świadczyć o skręceniu kostki. I choć Vic na razie nie czuł tego przeszywającego bólu jaki towarzyszy zwykle temu urazowi można było przypuszczać, że jutro nie wstanie w łóżka. Jego klatka piersiowa i ręce były usiane sinymi odciskami jakichś wielkich łapsk, a najgorsze siniaki skrywały skórzane spodnie jednak Donovan na razie nie chciał o tym nikomu mówić. Dopiero gdy pierwszy szok minął Vic odzyskał zdolność mowy.
- Leo... Nie wierzę... Co ty tu robisz? I tak to ja. Zapomnij o tym co słyszałeś i co widziałeś. Ja żyję. To ci, którzy mnie porwali chcieli byście myśleli, że zginąłem, aby nikt mnie nie szukał. – powiedział bardzo chrapliwym głosem. Brązowookiemu chciało się pić. Myślał tylko o tym by usiąść i wreszcie odpocząć, by poczuć się bezpieczny oraz, by móc przestać się bać. Owszem nie zaskoczyła go reakcja jego brata. Gdyby czuł się bardziej na siłach sam rzuciłby mu się na szyję, jednak aktualnie miał problemy z ruszeniem w jakąkolwiek stronę. Dyszał ciężko i delikatnie gładził brata po plecach zdrową, prawą ręką. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo mu brakowało rodziny. Oczywiście lekko się wzdrygnął gdy ręce Leo znalazły się na jego karku ale miał nadzieję, że brat tego nie zauważy, poza tym gdy tylko poczuł dotyk w okolicy lewego obojczyka bardzo mocno się skrzywił.
- Mi też ciebie brakowało. Ci, którzy mnie porwali prawie mnie złamali mówiąc, że nigdy do was nie wrócę. Myślałem, że wtedy serce mi pęknie. Nocami, gdy siedziałem przykuty do krzesła odtwarzałem sobie twoją twarz i płakałem. Chciałem znów poczuć twój dotyk i zapach twojego ciała. – powiedział cicho tak, by tylko Leo to usłyszał. Nie chciał by ktokolwiek inny był świadkiem tego zwierzenia i nagle zdał sobie sprawy, że praktycznie nie wie nic o życiu jego młodszego brata. Dopiero po chwili dotarło do Vica, że może przestać się bać. Starszy Donovan zachwiał się lekko i spojrzał na brata.
- Już dobrze jestem, przy tobie i teraz nigdy ciebie nie opuszczę. – dodał cichszym głosem, w którym nadal można było usłyszeć jak wielki wysiłek mężczyzna musiał włożyć w to by się tutaj znaleźć. Poza tym Leo mógł wyczuć jeszcze jedną zmianę w ciele swojego brata. Vic był przeraźliwie wręcz chudy. Można było policzyć mu wszystkie żebra. No ale starszy z braci nie chciał nikogo martwić swoim stanem. Teraz wiedział, że czeka go dużo tłumaczenia i wiele wyjaśnień, bo na pewno Leo będzie miał do niego wiele pytań.
mów mi:
Aurora Faust
lat
cm

Post

/ Kilka dni jak się Aurora wprowadziła do Leosia ^ ^

Ogólnie od wypadku miała problemy ze spaniem, ciągle... budziła się w nocy bo miała jakieś takie dziwne i niejasne sny, wszystko się mieszało ze sobą. Najbardziej niepokoiło ją to, że tak często śniły jej się różne twarze, zawsze męskie i było ich tak wiele... trochę ją to... no denerwowało. Zawsze gdy miała jakiś zły sen, to po prostu budziła się i już do rana nie spała, tylko kręciła się z boku na bok totalnie rozbita, potem od rana była taka niemrawa i dopiero gdy Leo wstawał to jakoś jej humor się poprawiał.
Czasami zdarzało się tak, że nie mogła usnąć, albo koszmar był na tyle zły, że cicho szła do jego sypialni i by go nie wybudzić po prostu wpełzała mu do łóżka, kładła się na boku i po chwili czując go blisko usypiała i spała już sobie spokojnie do rana. Po kilku nocach ona na wpół śpiąco potrafiła wyjść od siebie i iść po prostu do niego, niczym lunatyk i położyć się wtulając w niego. Tak było tej nocy, była jakoś taka zmęczona i trochę rozbita, amnezja i ta pogoda nie były niczym przyjemnym, mało tego zaczęła się obawiać, że jakaś choroba ją brała. Koło pierwszej w nocy poszła do Leosia i spała sobie kolo niego gdy nagle jakieś zamieszanie. Sama się poderwała i od razu łzy jej w oczach stanęły. Złapała go za rękę. - Leo nie idź! - zapiszczała aż, bo jeśli to było naprawdę włamanie i ktoś go skrzywdzi! Bardzo się o niego wystraszyła i tak patrzyła z niemałym przerażeniem jak on wstaje z łóżka. Od razu zwinęła się w kulkę i pokiwała głową, jak on jej kazał siedzieć to ona się nie będzie nigdzie ruszała! Po chwili jednak nie wytrzymała i na bosaka potuptała za nim. - Leoś... co się dzieje...? - zapytała się go szeptem i widząc jak ten daje jej znak by się wycofała... tak trochę... no... postanowiła mu zaufać, może to nie był włamywacz... pokiwała mu tylko głową i po cichu wróciła do sypialni, chociaż już na pewno nie uśnie. Trochę ją to... zaniepokoiło bo, nie wiedziała kto to i czemu Leo ją wygonił!
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

Odkąd odnalazł Aurorę, w końcu poczuł się jakiś taki... pełniejszy? Można tak powiedzieć. Przynajmniej ta pieprzona wewnętrzna pustka mu nie doskwierała tak mocno. Przecież on był święcie przekonany, że ją stracił, między innymi dlatego przeprowadził się do Tree Hill. W LA nie potrafił dłużej siedzieć... Nie żeby przestał lubić to miasto - ot, zbyt wiele złych wspomnień z nim wiązał, stąd decyzja o zmianie otoczenia. Po prostu przebywanie tam potwornie bolało; potrzebował najszybciej się stamtąd wynieść. Jak się okazuje bardzo dobrze postąpił, bo nie dość, że odzyskał kogoś ważnego, to niebawem los podsunie mu pod nos kogoś znacznie ważniejszego. Cóż za ironia, nie? W życiu by się nie spodziewał, że tę konkretną dwójkę kiedykolwiek jeszcze zobaczy... a tu proszę!
Sam początkowo był przekonany, że jakiś włamywacz usiłuje ich okraść - ostatecznie Leo posiadał jeden z najbogatszych willi w okolicy. A to zdecydowanie mogłoby przyciągnąć jakichś złodziejaszków, chętnych na zdobycie cennych rzeczy. Jednak coś mu nie grało... wolał to sprawdzić, a wziął tego kija tak na wszelki wypadek. Uspokoił Aurorę, by ta tak nie panikowała, gdyż on sobie świetnie poradzi, tym bardziej że potrafi nieźle przywalić i wątpił, by ktokolwiek miał mu coś złego zrobić. Prędzej będzie na odwrót! W związku z tym poprosił, by dziewczyna pozostała na miejscu, dopóki ta dziwna sytuacja się nie wyjaśni. A kiedy dotarło do niego, że stoi przed nim jego brat... nie musieli się niczego obawiać, więc niemo poprosił panienkę Faust, by się wycofała. Wiedział już na pewno, że jej wszystko potem wytłumaczy, ale póki co sam musiał to ogarnąć, a przede wszystkim... doprowadzić brata do należytego porządku. Prezentował się naprawdę mizernie. Leo aż ściskało za serce i teraz tylko pragnął czym prędzej mu pomóc, nim zacznie zalewać go pytaniami, których nie oszukujmy się miał mnóstwo.
Sens pierwszych słów Vic'a w ogóle do niego nie dotarł. Dopiero po tym, jak się w miarę otrząsnął z pierwszego doznanego owym widokiem szoku. Wtedy mógł przystąpić do działania i natychmiast odciągnął od poszkodowanego mężczyzny swoje zwierzaki, by te przestały go atakować, skoro nie okazał się być żadnym oprychem. Machinalnie uwiesił się mu na szyi, starając się go gorzej nie uszkodzić, szczególnie że był w cholernie kiepskim stanie. Wprawdzie nie znał się na medycznych sprawach, ale może uda się Leosiowi chociaż zaserwować mu pierwszą pomoc. Cokolwiek, byle nieco mniej cierpiał... Póki co ciężko było mu się od niego oderwać, zaś łzy ciurkiem spływały mu po gorących policzkach. - Ja... dłużej nie mogłem zostać w LA... postanowiłem gdzieś wyjechać i padło na Tree Hill... - wyjaśnił cicho, wciąż zacinającym się głosem, jednocześnie siorbał nosem. Zorientował się, że przy wtuleniu twarzy w szyję starszego Donovana usłyszał z jego strony jęk i kątem oka ujrzał skrzywienie, które pojawiło się na jego ustach. Ewidentnie go wszystko bolało... musiał obchodzić się z nim delikatniej. Odchylił głowę do tyłu i teraz patrzył prosto w te brązowe oczy Vic'a, a jedną z dłoni przeniósł na jego policzek, którego lekko pogładził. - Że słucham...? Kto kurwa ciebie miał czelność porwać...? Czy... mogę coś dla ciebie zrobić? Potrzebujesz czegoś? - nie mógł się powstrzymać i musiał zadać mu tych kilka ważnych pytań, bo by nie wytrzymał. Ciężko było mu to zarejestrować, kompletnie nie pojmował, czemu i z jakiej paki ktoś uprowadził jego braciszka... Nic nie trzymało się kupy. Podtrzymywał go w swych ramionach, by przypadkiem nie runął na podłogę, ponieważ istotnie ledwo się trzymał na nogach. Postanowił go podprowadzić chwilowo na kanapę, co też uczynił i usadowił go na miękkim meblu, siadając tuż obok niego, w dalszym ciągu obejmując go rękoma. - A ty... śniłeś mi się po nocach, często miewałem koszmary... to była jakaś męczarnia... Nie potrafiło do mnie dotrzeć, że ciebie nie ma... Tak strasznie się cieszę, że cię widzę... - przełknął głośno ślinę, wpatrując się tymi swoimi oceanami w brata, pomimo iż to do łatwych nie należało ze względu na te potworne obrażenia, które rzucały się w oczy. Niemniej pomimo to nie mógł się na niego napatrzeć, tak długo go nie było... przeszło pięć lat! Aczkolwiek odczuł taką przeogromną ulgę, mając go z powrotem przy sobie. Przeczesał mu włosy, które począł mierzwić, a kącik jego ust wygiął się w nieznacznym, acz szczerym uśmiechu. - Ani ja ciebie. Będę cię pilnował jak oczka w głowie i nie pozwolę na to, by ktoś cię znów skrzywdził. - mówił już spokojniej i z taką determinacją słyszalną w sposobie, w jaki mu przekazywał owe słowa. Nachylił się nad nim, aby złożyć na jego czole pocałunek. Często zwykł tak robić za starych dobrych czasów, gdy spędzał z nim czas. Może był od niego starszy, lecz to Leo był od niego wyższy i tak jakoś mu ten odruch został. Robił tak głównie wtedy, gdy coś gnębiło Vic'a i chciał tym gestem mu przekazać, że wszystko będzie dobrze, a on się nim odpowiednio zaopiekuje. Musiał się jedynie dowiedzieć, czym najpierw się zająć i czego starszy Donovan najbardziej potrzebował w tym momencie. Dla Leo jego zdrowie było bezapelacyjnie istotniejsze, niż uzyskanie informacji na temat, co się do cholery wydarzyło.
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

Pięć lat bicia, poniżania, gwałtów i wyśmiewania Vic zaczął bać się własnego cienia. Stracił prawie całą radość życia. To wszystko sprawiło, że mężczyzna bał się dotyku, bał się bliskości czy też własnego cienia. Owszem przez te wszystkie lata jakoś udało mu się wypracować mechanizmy obronne przed lękiem ale teraz był zbyt wycieńczony by je stosować. Cieszył się z jednego, że jest już względna cisza. Oczywiście starszy Donovan nie miał za złe psiakowi, że zaczął szczekać, ani kotu, że bronił swojego terytorium. Vic to rozumiał. Gdy zwierzaki znów do niego podeszły brązowooki dał się im obwąchać i jeśli dałyby się mu pogłaskać na pewno pogładziłby po łepku zarówno psiaka jak i kota. Jednak to wszystko było dla niego naprawdę wielkim wysiłkiem, a odnalezienie żywego brata okazało się jeszcze mocniejszym szokiem.
Vic zatrząsł się z zimna kolejny raz. A gdy poczuł na sobie ciepłe ramiona brata chciał odzyskać z nich jak najwięcej ciepła. Był zziębnięty i nie zdziwiłby się gdyby z tego wszystkiego się przeziębił, ale na razie musiał jakoś dojść do siebie. Co jakiś czas drżał jeszcze z zimna czy z bólu ale jego napięte mięśnie lekko się rozluźniały, a adrenalina powoli znikała z jego żył. Oddech powoli zaczynał się wyrównywać, a ze skóry pomału znikała gęsia skórka. Owszem ciało starszego Donovana było bardzo mocno wyziębione ale obecność brata i chwilowe ciepło jego rąk było dla Vica wybawieniem. Jemu też łzy zaczęły lecieć ciurkiem po twarzy i po przytuleniu go przez brata wycieńczonym mężczyzną wstrząsnął szloch. Nie umiał się powstrzymać. Jednak tym razem płakał ze szczęścia, a nie z bólu choć ten zaczynał do niego dochodzić z coraz większą siłą. Na wielkie szczęście Leo zdecydował się doprowadzić go do kanapy. Jednak Vic usiadł na samym jej brzegu, by nie pobrudzić swoją krwią obicia mebla. Wreszcie gdy odzyskał na dobre mowę, podniósł prawą, zdrową rękę do twarzy brata i otarł z niej łzy. Nie chciał, by Leo płakał. Przecież teraz należało się cieszyć.
- Już dobrze braciszku. Już dobrze. Jestem przy tobie. Już nigdy cię nie zostawię. – powtarzał cicho głosem grubym od niedawnego szlochu. Owszem co jakiś czas musiał przełykać ślinę, bo jego gardło było wysuszone na wiór. Długotrwały wysiłek jaki Vic włożył w dotarcie do willi brata sprawił, że jego gardło paliło bólem, a żołądek zdawał się przyrastać do kręgosłupa. Co jakiś czas odzywał się z głośnym burczeniem. No cóż w końcu przed swoim szaleńczym biegiem Vic nic nie zjadł ani nie wypił. A to mogło się skończyć tragicznie gdyby nie znalazł tej niewielkiej szczeliny w drzwiach.
- Twoja była dziewczyna. Ta, która przegrała ten proces… – powiedział cicho i długo nawilżał gardło własną śliną, której pomału zaczynało mu brakować w ustach. – A co do tego co możesz dla mnie zrobić to mógłbyś mi przynieść szklankę wody. Gdybym czuł się trochę lepiej ruszyłbym się po to sam. Ale boję się, że kroku nie zrobię. – powiedział spokojnym dość mocno chrapliwym głosem przez co mógł być zrozumiany. Po czym oparł głowę o ramię brata i przymknął oczy. Był potwornie zmęczony, głodny i obolały. Zaczynał też odczuwać skutki tego, jak wyglądał. Oddychał spokojnie i dobremu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że starszy Donovan zasnął jednak na każdy gwałtowniejszy dźwięk otwierał szeroko oczy i wodził nimi dookoła. Ok, niektórzy wzięli by to za zachowanie wystraszonego dziecka ale Vic, był dorosłym mężczyzną. Nie chciał być dziecinny i nie chciał też sprawić bratu za wielu kłopotów. Wiedział, że sam powinien się opatrzyć ale nie miał na to sił. Poza tym co mógł zrobić jedną, sprawną ręką. Po dość długiej chwili milczenia ponownie spojrzał na Leo i lekko się uśmiechnął.
- Potem ci powiem w czym możesz mi jeszcze pomóc, ale na razie się tym nie przejmuj. – powiedział i znów przełknął niewielką porcję śliny, która napłynęła do jego ust. Prawą dłoń cały czas trzymał na policzku Leo i delikatnie głodził go opuszkami palców po skórze. To, że nie uciekł od brata gdy ten koło niego usiadł zawdzięczał tylko temu, iż wiedział kim Leo jest i był pewny, że przy nim jest bezpieczny. Odetchnął głęboko czym znów uraził złamany obojczyk i wydał z siebie cichy jęk. Jednak szybko zacisnął zęby i przez chwilę milczał, a oczy spuścił na dół, by Leo nie widział jego cierpienia. Tak, bolało go bardzo mocno, ale najpierw musiał zaspokoić inne potrzeby. Ból i złamania były, w którejś tam kolejności do załatwienia.
- Jak poczuję się lepiej zawieziesz mnie do Ambasady, bym to wszystko poodkręcał? – zapytał trochę półprzytomnie. Jednak nadal kontaktował. Co prawda nie wiedział jak opowiedzieć Leo o tym wszystkim co go spotkało ale jakoś musiał mu zdradzić choć ułamek z tych pięciu lat. Milczenie starszego Donovana się przedłużało, a słysząc słowa brata był tylko i wyłącznie na siebie bardziej wściekły. Przecież mógł spierdzielić im wcześniej ale wtedy nie miał motywacji. W końcu myślał, że jest sam na świecie.
- Leo ja też po nocach miałem koszmary, lecz były one przetykane snami o naszym dzieciństwie. Tylko wtedy zasypiałem spokojnie. Choć nie pamiętam już kiedy spałem w normalnym łóżku. Zawsze było to przez rok podłoga, a po pierwszej mojej ucieczce krzesło. Widzisz oni zaszli mnie od tyłu, nic nie mogłem zrobić. Zamykałem wtedy salon i nagle poczułem uderzenie w tył głowy. Potem obudziłem się w tej piwnicy. – powiedział i znów lekko zatrząsł się z zimna. Owszem zdążył się już lekko ogrzać ale nadal czuł się zziębnięty wewnętrznie. W końcu co za idiota ucieka ze swojego więzienia mając na sobie tylko adidasy i spodnie skórzane.
- Ja też będę cię pilnował i nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził braciszku. – stwierdził cichutko i lekko się uśmiechnął. Po czym oddał mu pocałunek w czoło i zamilkł. Nie chciał już urażać więcej wyschniętego gardła. Jednak wiedział, że to dopiero początek całego zamieszania z jego odnalezieniem.
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

Nic dziwnego, że po takim czymś biedny Vic ma potężną traumę, której tak szybko się raczej nie pozbędzie. Już Leo dokona wszelkich starań, by mu pomóc i należycie się nim zaopiekuje! Widząc go w takim opłakanym stanie domyślił się, że to zadanie do łatwych należeć nie będzie. Niemniej to jego ukochany starszy braciszek, który potrzebuje go w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek. Zdecydowanie go tak nie zostawi. Zresztą nigdy by się od niego nie odwrócił, niezależnie od wszystkiego. Tym bardziej że go w końcu odzyskał, a był przez te kilka lat przekonany, że nie żyje... Pogodzenie się z tym nie było łatwe, choć szczerze mówiąc Leo do tej pory nie potrafił dopuścić tej myśli do siebie i jakby nie był w stanie do końca się z tym pogodzić. Stąd poniekąd te drastyczne zmiany, które w nim zaszły. Generalnie próbował to stłumić za maską obojętności, lecz nie ma co ukrywać... bywały chwile, kiedy płakał w poduszkę jak nikt nie patrzył. Cholernie mu brakowało starszego Donovana, tęsknił za nim niemiłosiernie... Często wychodził wieczorem i wybierał się w jakieś miejsce, gdzie dało się oglądać szczegółowiej rozgwieżdżone niebo. To mu tak bardzo przypominało o bracie... Po pierwsze Vic uwielbiał gwiazdy, a po drugie... zdarzało im się razem kłaść na trawie obok siebie i gapić do góry, bawiąc się w różne zgadywanki, czy coś innego. Pragnął z całego serca, by do niego wrócił. Niestety z każdym kolejnym rokiem tracił resztki wiary, a fakt iż nigdy go nie zobaczy uderzał go boleśnie z podwojoną siłą.
Obecnie widząc go przed sobą, wprawdzie nie w jednym kawałku, ale przynajmniej żywego, odczuł taką wewnętrzną ulgę i zapełniającą się powoli pustkę w sercu. Po zwróceniu się do swych pupilów, zrozumiały że nic im nie grozi, dlatego postanowiły tak jakby przeprosić napastnika. Naturalnie dały mu się pogłaskać, a nawet go polizały! Leo szybko zorientował się, że jego brat trzęsie się z zimna. Póki co musiały mu wystarczyć jego ciepłe ramiona, acz miał w planach przyniesienie mu jakiegoś koca, czy chociażby szlafroka, coby się biedak ogrzał. Jednak wszystko po kolei. Sam nie powstrzymywał lejących się ze swych oczu łez, które ciurkiem spływały mu po policzkach, ani też szlochów, które automatycznie wydobywały się z jego gardła. Zwykle zgrywał twardziela i nie pozwalał na to, by się w ogóle w jakikolwiek sposób rozkleić. Lecz nie tym razem, to była zupełnie inna sytuacja... Nie ma niczego kompromitującego w owym płaczu, który był normalnym odruchem wynikającym z tęsknoty, a zarazem szczęścia. Zaprowadził go do komfortowego mebla po to, by po prostu mu ulżyć, a wraz z tym żeby się nie przemęczał. Owszem, było się z czego cieszyć, jednakże patrząc na zniszczonego fizycznie i zapewne psychicznie członka rodziny, serce mu się krajało! Kącik jego ust nieznacznie się wygiął w uśmiechu po otarciu mu przez Vic’a łez. - Ani ja ciebie... W ogóle to przysuń się bliżej mnie, nic się nie stanie... kanapa nie gryzie, nie musisz siedzieć na jej kraniuszku. - zauważył, zachęcając go, by się niczym nie przejmował i usiadł głębiej. Nie chciał, by się tak wszystkiego obawiał, a tak to odebrał. Niepokoiło go te chrypienie i głośne burczenie w brzuchu, więc bezapelacyjnie na początek ogarnie mu coś do picia i jedzenia. I lepiej, by się z nim o to nie sprzeczał! - Co za jebana suka! Można było się domyślić... pasowałoby. Przypuszczam, że to była jej zemsta... Przysięgam, że ją zniszczę. - niewiele brakowało do tego, by zwyczajnie wybuchnął niczym wulkan, tak się wkurwił! Zacisnął obie dłonie w pięści, a jego mięsnie diametralnie się napięły. Był świadom, do czego mogłaby być zdolna jego była dziewczyna, ale mimo wszystko... nie wpadłby na to, że ta porwie jego brata i z innymi będzie się nad nim tak znęcać! Jakaś paranoja dosłownie! Tym samym znienawidził tę kobietę jeszcze bardziej. - Ty się nigdzie nie ruszaj. Ja się wszystkim zajmę. Przyniosę ci również obiad, powinno jeszcze coś ze wczoraj być. Jeśli będę musiał, wniosę cię do sypialni... - dodał dość stanowczo, nie przyjmując sprzeciwu, gładząc delikatnie starszego Donovana po włosach i tak przytykając na krótko głowę do jego głowy, która zaś opierała się na jego ramieniu. Wcale nie sprawiał mu swoją obecnością kłopotu, wręcz przeciwnie! Miał zamiar się nim odpowiednio zająć, opatrzeć mu rany na tyle, ile będzie w stanie i małymi kroczkami doprowadzi go do dawnej świetności. Powoli nie mógł patrzeć na jego cierpienie, a przed nim niczego nie ukryje... - Cholera, Vic... jak mam się nie przejmować...? Ty się ledwo poruszasz... Ślepy też nie jestem, widzę że się męczysz. Proszę, powiedz mi to już teraz. Nie chcę by ci się pogorszyło, ani wdało gdziekolwiek jakieś zakażenie... - ponaglił go, łapiąc brata za oba policzki, tak by spojrzał mu prosto w oczy, nie robiąc przy tym gwałtownych ruchów, aby się przypadkiem nie wystraszył. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie próbował protestować. Troszczył się o niego i chciał dla mężczyzny jak najlepiej. Wyjaśnienia mogły spokojnie poczekać, a wszelkie szkody na jego ciele nie bardzo. Według Leo było to priorytetowe. A jak on coś postanowi, nie ma na niego mocnych, więc lepiej nie podważać jego zdania. - Tak, ale musisz mi pozwolić brać w tym udział. Będę tam z tobą. - zarządził niemalże błagalnie, licząc na to, iż przystanie na jego prośbę. Aż zaczynał się bać tych rewelacji, jakie mógł od niego usłyszeć... a mogło być tego cholernie wiele! Na samą myśl skręcało go w brzuchu, a nieprzyjemne dreszcze przechodziły po całym jego ciele. - O ja pierdolę... współczuję... Nie umiem sobie wyobrazić, co musiałeś znosić... Nie rozumiem, jak tak można krzywdzić drugiego człowieka... jakim prawem! - nigdy w życiu Leo nie doznał tak potężnego szoku! Wytrzeszczył oczy w zdumieniu, a jednocześnie rozdziawił lekko usta. Nie wierzył własnym uszom! Dla niego to było jakieś niepojęte... Co ci ludzie musieli mieć w swoich głowach! Ach, wolał chyba nie wiedzieć... W każdym razie ich dni są policzone i za to co odpierdolili poniosą poważne konsekwencje. On im za chuja tego nie odpuści! Muszą dostać za swoje... - Nie dopuszczę, byś ponownie trafił do podobnego piekła... po moim pieprzonym trupie. - powiedział pewnie i twardo, składając mu taką jakby obietnicę, że nieważne co by się nie działo, nie będzie musiał na nowo przeżywać takiego horroru. Przytulił go do siebie mocniej i puścił, by wreszcie wstać i zabrać się do roboty. - Poczekaj chwilkę, dobrze? Zaraz wrócę. - zwrócił się do niego kojącym głosem, przesuwając opuszkiem palca po jego lodowatym policzku, a następnie zniknął mu z pola widzenia. Popędził na górę do sypialni po swój szlafrok (który jak na człowieka z obsesją przystało musiał być stylizowany na Batmana!) i przewiesił go sobie przez ramię, po czym zlazł z powrotem na dół, tym razem do kuchni i wyciągnął z szafki szklankę, do której nalał wody. Z lodówki wygrzebał zapiekankę, odkroił kawałek i położył ją na talerzu. Wsadził ją do mikrofali. Odczekał kilka minut i gdy się odgrzała zabrał ze sobą. Z całym asortymentem wrócił do brata. Pierw opatulił go milusim szlafrokiem, pomagając mu włożyć ręce w rękawy, a potem postawił przed nim przezroczystą ciecz, łącznie z apetycznie prezentującym się daniem. Usiadł znów obok niego i posłał mu ciepły uśmiech. - Po tym powinno ci się poprawić. Dasz radę to zjeść...? - dodał troskliwie, przewieszając mu łapkę za szyję i tak do siebie przygarniając, nie spuszczając go z oczu.
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

Przez ten okres gdy był przetrzymywany przez byłą dziewczynę Leo, Vic nie widział nawet gwiazd. Mógł mieć z nimi tylko kontakt we wspomnieniach. Podczas przerw pomiędzy posiłkami gdy zamykał oczy widział rozgwieżdżone nocne niebo. Wtedy najczęściej z oczu leciały mu łzy. Pamiętał też jak to z bratem chodzili na spacery, jak gdy miał czas jeździł na motorze na przejażdżki i jak z Leo wchodzili na dach ich domu lub też brali samochód i jechali za miasto by rozłożyć się na trawie i pooglądać gwiazdy. Te szczęśliwe wspomnienia, które tak mocno miał zakorzenione w pamięci pozwalały mu choć na chwilę poczuć się jak w domu. Wówczas widział brata żywego i wesołego. A potem znów pukała do jego świata szara rzeczywistość z poniżaniem, biciem i wyzywaniem. Ci, którzy porwali starszego Donovana ani na chwilę nie pozwolili mu zapomnieć, że jest od nich zależny. Nie rozumieli, że chciał przetrawić żal w sercu po tym jak się dowiedział o rzekomej utracie rodziny. Vic nie mówił im też, że nie wierzy w ani jedno ich słowo. Owszem to wszystko go bolało lecz w głębi duszy wiedział, że jego rodzina nigdy z niego nie zrezygnuje. Sądził, że będą go szukać, jednak nie wiedział, że oni nie wiedzieli, że starszy Donovan żyje. Z każdym rokiem oczekiwania nadzieja na ratunek i wyzwolenie od tego koszmaru malała, aż wreszcie stała się tak niewielka jak główka szpilki. I to właśnie wtedy nadarzyła się okazja, by wycieńczony i zniszczony psychicznie brązowooki mężczyzna mógł uciec ze swojej własnej matni.
Jednak gdy wreszcie dopadł do tego właśnie domu był szczęśliwy, a kiedy jeszcze zobaczył przed sobą swojego brata emocje wzięły nad nim górę. Wtedy dopiero pozwolił sobie na to by łzy ciekły mu ciurkiem po twarzy, by z jego ust wyrwał się urywany szloch oraz, by z jego serca powoli spadł wielki kamień żalu. To wszystko też bardzo mocno nadwątliło siły mężczyzny. Vic tak bardzo chciał przekonać Leo, że nic mu nie jest, iż ukrył przed nim szramy po pazurkach Crowa na swoich plecach. Owszem rany paliły bólem, poza tym od czasu do czasu jeszcze kapała z nich krew, a Vic nie chciał zabrudzić nią obicia kanapy, do której jego młodszy brat go podprowadził.
- Leo nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał się przysunąć bliżej i oprzeć się o kanapę ale nie mogę. Z pleców leci mi krew, a ja nie chcę ci zabrudzić obicia i oparcia. Twój kotek chcąc bronić swojego terytorium najpierw skoczył mi na plecy boleśnie wbijając w nie swoje pazurki. Ale proszę nie krzycz na niego. On chciał dobrze. – powiedział mocno schrypniętym głosem Vic. W końcu taka była prawda. Lecz niestety to nie były wszystkie rewelacje na temat stanu jego zdrowia o jakich starszy Donovan musiał odpowiedzieć swojemu młodszemu bratu. Jednak tak bardzo nie chciał robić z siebie przed Leo ofiary losu chciał to wszystko zataić, niestety nie udało mu się to i już wiedział, że brat zauważył wszystkie obrażenia jakie miał Vic. Na szczęście brązowooki mężczyzna nie musiał wyrzucić tego z siebie za jednym razem. Mógł pomyśleć jak najdelikatniej opowiedzieć o tym Leo.
- No dobrze skoro nalegasz, a ja nie jestem w stanie się z tobą spierać powiem ci wszystko. Na plecach mam rany po pazurkach twojego kotka, mam złamany lewy obojczyk, coś się dzieje z moją prawą kostką. Na rękach mam otarcia po sznurze i kajdankach. Na kostkach podejrzewam jest to samo. Być może mam parę złamań, które się źle zrosły, ale tym można się zająć w ostatniej kolejności. – powiedział na jednym oddechu i lekko zakaszlał. Nie miał czym zwilżyć gardła. Bolało go wypowiadanie słów oraz nabieranie w płuca powietrza. Głód też bardzo mocno mu dokuczał. W końcu przecież przed wysiłkiem nie zjadł śniadania. Owszem bał się trochę, że Leo od razu będzie chciał mu pomagać, ale Vic najpierw chciał coś zjeść i wypić chociaż maleńki łyk wody. Dlatego czekał z dalszymi odpowiedziami na to, by Leo wrócił z kuchni. Wziął w prawą rękę szklankę z wodą i wypił dwa łyki. Nie przyniosło mu to natychmiastowej ulgi, bo najpierw zaczęło go palić podrażnione gardło a potem musiał parę razy przełknąć ślinę gdyż woda wprawiła w ruch ślinianki mężczyzny. Dopiero później odkroił prawą ręką kawałek zapiekanki, która wybornie pachniała i zaczął długo przeżuwać. Nie robił tego z powodu dużej twardości potrawy ale z powodu tego, że dawno nie miał niczego w ustach i musiał dostarczać organizmowi mniejsze porcje jedzenia. Dopiero gdy przełknął parę kęsów znów spojrzał na brata.
- Braciszku masz rację ta kobieta jest wredną suką, jednak wydawało mi się, że w ten sposób chciała cię odzyskać. Oczywiście wybrała najgorszą możliwość i gdy zrozumiała, iż wy nic nie wiecie postanowiła sfingować moją śmierć byście mocniej cierpieli, a szczególnie ty Leo. Dopiero później sama się do tego przyznała gdy wykrzyczała mi w twarz, że nie mam szansy na ratunek, bo moja rodzina myśli, że nie żyję. Nie będę ci opowiadać wszystkiego co się działo ze mną przez te pięć lat. Powiem w skrócie, że ta laska parę razy mnie zgwałciła dość brutalnie, jej pomagierzy też zmuszali mnie do czynności seksualnych i w ten sposób zniszczyli we mnie chęć poczucia bliskości. Dlatego teraz mogę się obawiać. Jeśli tak będzie to przepraszam. – zaczął swoją opowieść cały czas patrząc na swojego brata. Owszem nie chciał mu pozwolić na to, by sam poszedł do swojej byłej i jej nawrzucał ale słysząc, że brat chce poznać prawdę to mu ją przedstawi w jak najdelikatniejszy sposób. Ok, może pominie kilka szczegółów ale nie uważał, by one były istotne. – Gdy uznali, że znęcanie się nad moją psychiką jest niewystarczające zaczęli mnie bić. Gdy nie chciałem czegoś zrobić lub „źle” się według nich zachowywałem wpuszczali do „mojego więzienia” faceta z łapami jak kafar, i który nie miał karku. Na początku dawałem mu radę, ale później on zaczął zyskiwać przewagę. Zmniejszali mi porcje jedzenia bym osłabł i znów wpuszczali tego bezkarkiego typa. Parę razy połamał mi czy to rękę czy to nogę, ale nigdy nie widziałem lekarza tylko jakiegoś faceta, który bandażami usztywniał mi złamania. – kontynuował tak długo, aż skończył opowieść. Cały czas patrzył na brata i ten na pewno widział, że te wspomnienia sprawiają brązowookiemu ból. Vic gdy to opowiadał był bliski rozpłakania się. No cóż w końcu przeżył traumę. Lecz jeszcze zanim to z siebie wyrzucił i zaczął jeść lekko się opierał przy zakładaniu szlafroka. Owszem był on milutki i ciepły, ale starszy Donovan bał się, że pobrudzi krwią ulubioną rzecz brata i chciał go zdjąć jak już ogrzał się jedzeniem jakie wreszcie dostarczył do swojego organizmu. Wsunął się też głębiej na kanapę lecz nie oparł się o oparcie, bo nie chciał upaprać czegoś swoją krwią. Po starszym z mężczyzn widać było, że jest bardzo zmęczony i jego umysł pracuje nieco wolniej. To była prawda Vic starał się sobie przypomnieć na co już odpowiedział bratu, a na co nie. W końcu po przedłużającym się milczeniu znalazł kwestię, na którą nie powiedział nic.
- Kochany przepraszam, że mówię to dopiero teraz, ale proszę nie chciej się osobiście zemścić na twojej byłej. To jest bardzo zła kobieta i może ci chcieć zrobić krzywdę. Pozwól się tym zająć policji i służbie więziennej. I jeszcze jedna prośba nie mów rodzicom w jakim jestem kiepskim stanie. Nie chcę ich martwić. – poprosił, kładąc jednocześnie rękę na prawą dłoń Leo spoczywającą na jego policzku. – A i dziękuję ci za przepyszny posiłek. Już czuję się troszkę lepiej. – powiedział i znów oparł głowę o ramię brata. Czuł się tak błogo, że mógł zasnąć na siedząco.
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

Z pewnością ciężko jest ogólnie opisać, co musiał wówczas Vic czuć, do tego nieodłącznie przez pięć bitych lat, praktycznie bez przerwy... Takie coś zdecydowanie pozostawia po sobie potężny uszczerbek na psychice i prawdopodobnie minie spora ilość czasu, nim Leo uda się go przywrócić do dawnej świetności. Może już nie będzie tak samo jak dawniej, ale przynajmniej postara się sprawić, by jego ukochany brat mógł normalnie funkcjonować i małymi kroczkami pomoże mu wyleczyć wszelkie rany zarówno te fizyczne jak i psychiczne. Niezależnie od tego, ile to potrwa i tak młodszy Donovan go wesprze i za żadne skarby świata nie opuści. Odzyskał tak ważnego, a zarazem bliskiego członka rodziny, co teraz było dlań najważniejsze. Dzięki temu będą mogli stworzyć znacznie więcej wspólnych i równie szczęśliwych wspomnień. Już on się o to postara! Kompletnie nie rozumiał, czemu jego była dziewczyna dopuściła się do czegoś takiego... co chciała tym osiągnąć? Przecież nie miało to najmniejszego sensu! Gdyby wiedział, że Vic żyje, nie poddałby się i nie poprzestał na poszukiwaniach. Początkowo nie wierzył w te brednie i nawet próbował na własną rękę go odnaleźć, lecz niestety bezskutecznie... Był zmuszony odpuścić, choć do tej pory nie potrafił pogodzić się z jego domniemaną śmiercią. Przez cały czas miał przy sobie ich wspólne, nieco już pomięte zdjęcie, z którym nigdy się nie rozstawał; w dalszym ciągu trzyma je w swym portfelu. Zwykle, kiedy kładł się pod rozgwieżdżonym niebem na wciąż mokrej od rosy trawie, wyciągał je i kładł obok siebie. Po chwili gładził opuszkiem palca gładką powierzchnię fotografii, oczywiście w miejscu, na którym widniała twarz jego starszego brata. Układał się wygodnie, nie zabierając z niej ręki. Przyglądał się tym jasnym kropkom na spowitym ciemnością tle i wyobrażał sobie, że obok niego leży Vic, zaś łzy samoistnie spływały spod jego lekko przymrużonych powiek. Tylko w ten sposób czuł jego obecność przy sobie w jakimś stopniu, choć w rzeczywistości go tam wcale nie było. Brakowało mu go, cholernie za nim tęsknił... Tyle minęło od jego zaginięcia... Dlatego początkowo zdawało mu się, ze ma zwidy, ale w końcu dotarło do niego, że to naprawdę on przed nim stoi, choć nie w takiej samej postaci, w jakiej widział go po raz ostatni. Nie dałby rady ukryć przed Leo opłakanego stanu, w jakim się znajdywał, nieważne jak mocno by się nie starał... Jego pokiereszowane ciało, złamania, wymęczenie... od razu rzucały się w oczy, a po zapaleniu światła w szczególności, więc nie dałoby się czegoś takiego ot tak przegapić. Nie obchodziły go ubrudzone krwią meble... nie dbał też o to, że i jego ciało mógłby nią umorusać, czy inne miejsca! - Proszę, przestań... wisi mi to. Wypierze się i po problemie... chodź tu do mnie... Zaraz coś na to zaradzimy. Na Crowa nie nakrzyczę, bo widzę, jak mu głupio, poza tym... szczerze cię przeprosił. Odpocznij chwilkę, odsapnij, uspokój się. - polecił kojąco i sam się do niego przysunął, delikatnie go do siebie przytulając. Ułożył go też tak, coby swobodnie mógł oprzeć się plecami o oparcie kanapy, pokazując mu, żeby się niczym nie przejmował. Gładził go po włosach i karku, a wszelkie ruchy jakie wykonywał w jego stronę, były niezwykle ostrożne i powolne. Nie chciał go spłoszyć, ani spowodować, żeby zamknął się bardziej w sobie. Nie był pewien, czy chce słuchać tych okropności, ale musiał to wszystko z niego wyciągnąć. Musiał wiedzieć, co się stało - w innym wypadku nie dałby rady usnąć, męczyłoby go to niemożebnie. Dla niego nie był ofiarą losu... niech tak nie myśli! Oparł swój policzek o polik Vic'a i uważnie go słuchał. Domyślał się, iż bynajmniej nie będzie to dla nich obu łatwe, niemniej im szybciej mu to wyzna, tym lepiej, a on poczyni stosowne kroki, by się nim odpowiednio zaopiekować. Serce Leo gdyby mogło, wyskoczyłoby mu na zewnątrz i rozpadło na o wiele większą ilość drobnych kawałeczków. Słabo mu się robiło, a nienawiść wobec byłej dziewczyny jedynie w nim wzrastała. - Brzmi to... tragicznie. Bez obaw, do szpitala cię nie wyślę... ale sam się na tym nie znam, więc czy tego chcesz czy nie, będę musiał wezwać lekarza... Tyle co mogę, to ci odrobinę ulżyć, zmniejszyć ból, odkazić rany i pousztywniać złamania. Za resztę powinien zabrać się specjalista... - zasugerował, czując jak mu się aż gardło zaciska. Nic innego nie przychodziło mu do głowy i starszy Donovan nie mógł się z nim pod tym względem wykłócać, dla własnego dobra. Wiadomo, że nie wszystko od razu, jednak w jego mniemaniu musi go zbadać jakiś lekarz, by stwierdzić, czy nie ma jakichś wewnętrznych szkód, albo czy gdzieś nie wdało się jakieś zakażenie, czy inne draństwo. A przede wszystkim powie mu, co dokładnie ma robić, by jak najlepiej o niego zadbać. Chwilowo zabrał się za podstawowe aspekty i udał do tej kuchni. Po powrocie wręczył mu szklankę z wodą i kawałek zapiekanki. On sam klapnął z powrotem obok niego i obserwował jak sobie radzi. - Nic z tego co się wydarzyło nie jest twoją winą... Nie masz za co przepraszać. - Leo ledwo mówił, gdyż doznał ciężkiego szoku, wykręcało go od słuchania tych rewelacji. Miał ochotę ryczeć i krzyczeć, ale brakowało mu już na to sił. Przylgnął silniej do ramienia Vic’a, siorbiąc nosem i głośno szlochając szczelniej objął go ramieniem, mając nadzieję, że go te gesty nie przestraszą. Zrozumie, jeśli od niego nagle odskoczy. Nie zamierzał się na niego o to gniewać w razie co. - Obiecuję ci, że za to słono zapłacą... i nie zajmę się tym sam... Tak czy siak zrobię co w swojej mocy, byś poczuł się całkowicie bezpieczny i wyzdrowiał. - złożył mu przysięgę, którą spełni, choćby się waliło i paliło! Domyślał się, że opowiadanie tego bynajmniej nie było dla niego łatwe, a przypominanie sobie o tym sprawiało mu potworny ból. Leo przeszywały nieprzyjemne dreszcze, gdy usiłował to sobie jakoś zobrazować; cierpiał razem z nim. Wprawdzie nie dane było mu doznać i odczuć na własnej skórze takich tortur, aczkolwiek mógł sobie wyobrazić, przez jaki koszmar musiał przejść, co rozrywało go od środka na wskroś. Vic nie musiał się bronić przed płaczem - jeśli tego potrzebował, niech roni łzy. Nie bronił mu tego, ani nie wyśmiałby go. Taki odruch jest absolutnie normalny i w tym przypadku nie musi czuć się z tego powodu żałośnie i beznadziejnie. Nie było to tutaj niczym upokarzającym, ani oznaką słabości. W międzyczasie, po opatuleniu go swoim ulubionym szlafrokiem i wysłuchaniu do końca, kiedy kończył jeść zapiekankę, Leo wstał, żeby przynieść chociaż wodę utlenioną, łącznie z jakimiś opatrunkami. Nie zajęło mu to długo i wrócił z całym, potrzebnym asortymentem. - Może trochę szczypać... - ostrzegł, nim przeszedł do konkretnych działań. Zsunął na momencik szlafrok do połowy pleców, zatamował krwawienie, a jednocześnie zdezynfekował krwawe ślady po kocich pazurkach i należycie opatrzył. Odłożył na stolik przed nimi pozostałe rzeczy i nasunął z powrotem mu na ramiona ciepły, puszysty szlafrok. Nie chciał, by nadal miał jakieś opory, nie mógł na to patrzeć... Znów usiadł na miękkim meblu i począł gładzić ręką jego policzek. - Ciii... Spokojnie, pójdziemy z tym na policję, to nieuniknione. Rodzicom musimy powiedzieć, że żyjesz... nie możemy ich trzymać w niewiedzy. Póki co jasne, nie będę wdawał się w szczegóły. Wtajemniczymy ich... jak będziesz gotowy i zrobimy to razem. Dobrze? - uznał to za najrozsądniejsze rozwiązanie, w związku z tym podzielił się z Vic'em swymi przemyśleniami. Posłał mu szerszy i cieplejszy uśmiech, czując wydzielające się z jego dłoni ciepło, którą ułożył na jego własnej. Ulżyło mu, widząc go pogodniejszego i żywszego. - Nie ma za co. Cieszę się, że ci smakowało. Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić? Nie wysiedzę na tyłku ze świadomością, że dalej się męczysz... - dodał bardziej stanowczo, cicho wzdychając pod nosem. Martwił się o niego, stąd wynikała ta nadmierna troska i chęć niesienia mu pomocy. Oby z nim współpracował, a w razie konieczności istotnie zaniesie go do łóżka!
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

Vic nawet nie chciał opowiadać Leo wszystkich szczegółów. Ok, wiedział, że jak pójdą na policję będzie musiał opowiedzieć tą historię w całości i wtedy podejrzewał, że jego młodszy brat się wszystkiego dowie, ale na razie chodziło przecież o to, by powiedzieć bratu to, co było najważniejsze. Oczywiście starszy Donovan miał nadzieję, że Leo nie będzie na niego zły, że nie powiedział mu od razu całej bolesnej prawdy. Przecież wtedy raczej młodszy z mężczyzn z miejsca pójdzie szukać tej suki, która porwała Vica. Brązowooki też miał przy sobie jedno, jedyne zdjęcie brata i choć było już ono mocno pomięte, pozagniatane i lekko wyblakłe, to przedstawiało braci tuż po zrobieniu sobie pierwszych, wspólnych tatuaży. Oczywiście oba były projektu Vica i starszy Donovan w trakcie swoich bezsennych nocy wyciągał tą fotografię. Kładł koło siebie na poduszce i cichutko opowiadał bratu jak minął jego dzień. Owszem zawsze po tym usypiał jak zabity, a zdjęcie chował pod poduszkę tak, by swoją twarzą przytulać się do buzi Leo. O tych chwilach szczęścia w niewoli też zamierzał, ale przecież nie musiał tego wszystkiego robić za jednym zamachem. . Oczywiście w świetle lampy marny stan starszego mężczyzny od razu rzucał się w oczy i Vic wcale się nie dziwił, że jego spostrzegawczy braciszek zauważy wszystko. Gdy Leo wypowiadał słowa o tym, że wisi mu to czy jego meble będą brudne pd krwi czy też nie, Vic lekko skulił się w sobie.
- Dobrze braciszku. - powiedział, a raczej bardziej pisnął lekko przestraszony znaczeniem słów, których użył jego brat. Owszem dał mu się objąć, ale Leo mógł wyczuć dość mocno napięte mięśnie brązowookiego. Na szczęście po pierwszym szoku wywołanym pierwszymi słowami Leo, Voc spojrzał na niego i nikle się uśmiechnął.
- Cieszę się, że nie ukarzesz swojego wojowniczego kociaka i tak oba twoje zwierzaki przeprosiły mnie za wszystko z nawiązką. A co do twojej propozycji to bardzo chętnie z niej skorzystam. Przyda mi się porządny odpoczynek i uspokojenie własnych myśli. - dodał i lekko przytulił się do brata. Co prawda Leo mógł tego nie wyczuć, bo Vic robił to tak delikatnie, że tylko muskał opuszkami palców ubranie młodszego mężczyzny. Owszem słowa, gesty i delikatność z jaką Leo go do siebie tulił sprawiła, że po raz kolejny tego dnia Vic się całkowicie rozluźnił i wyglądał w tej chwili jak dmuchaniec bez powietrza. Po prostu zwieszał się na Leo i starał się w jakikolwiek sposób dawać bratu znaki, że nie śpi.
- Tak, braciszku. Wiem, że to brzmi tragicznie, ale teraz mam to już za sobą i obaj możemy się cieszyć z tego, że odzyskaliśmy siebie nawzajem. A co do lekarza to na spokojnie możemy go ogarnąć jutro. Przez jeden dzień mój stan aż tak bardzo się nie pogorszy. - powiedział spokojnie starszy z braci. Zresztą Vic naprawdę nie lubił lekarzy i już samo to, że musiał się do jakiegoś udać sprawiało, że brązowooki był jeszcze bardziej chory. Teraz jednak Vic wiedział, że nie ma innego wyboru i musi się dać zbadać oraz opatrzyć specjaliście.
Kolejnych słów brata nie skomentował, bo wiedział, że Leo ma rację. Skinął tylko głową, by młodszy z z braci wiedział, że Vic go słucha. Nauczył się to robić będąc jeszcze w „Swoim więzieniu”. Tam nie zależnie od tego czy rzeczywiście słuchał tego co do niego mówili porywacze, czy też nie słuchał swoich oprawców kiwał głową tylko dlatego, by się zabezpieczyć przed biciem. Teraz jednak było inaczej i starszy Donovan rzeczywiście słuchał tego co mówił Leo.
- Dziękuję ci braciszku, że chcesz przejść ze mną przez to wszystko. Wiem, że nie będzie łatwo ale przy tobie na pewno szybciej wrócę do siebie kochany. - powiedział też jakby składając mu przysięgę, że ze swojej strony dołoży wszelkich starań, by jego młodszy brat mógł wypełnić swoje przyrzeczenie.
Tak, opowiadanie tego wszystkiego było dla Vica koszmarem i sprawiało mu okropny ból, lecz nie to było najgorsze. Najcięższe było podzielenie się tym wszystkim z osobą, którą Vic znał przez całe życie i to właśnie cierpienie psychiczne było najgorsze. Lecz teraz po zaspokojeniu głodu, ogrzaniu się i zwilżeniu gardła Vic poczuł jak ogromny głaz spada mu z serca. Dziwił się nawet, że Leo nie słyszy tego łoskotu z jakim ten kamulec, który zagnieździł się w sercu starszego Donovana właśnie z niego leci. Teraz mogło być tylko lepiej.
- Spokojnie braciszku. To przecież nic takiego wielkiego. I wiem, że będzie szczypało. Jestem na to przygotowany. - stwierdził dzielnie, jednak w momencie, gdy Leo zaczął przemywać mu rany z ust Vica wyrwało się ciche syknięcie. Jednak po tym starszy z braci Donovan poczuł się dużo lepiej i na jego twarzy znów pojawił się przepiękny, pełny i tak naprawdę pierwszy od dłuższego czasu uśmiech.
- Oczywiście, powiemy rodzicom, że żyję. Nie chcę im tylko na razie mówić co musiałem przejść i w jak kiepskim stanie byłem jak mnie odnalazłeś. Tylko tyle. Lecz, gdy poczuję się na tyle dobrze, że będę mógł o tym mówić bez szklących się oczu na pewno razem ich w to wszystko wtajemniczymy. Obiecuję ci to. - stwierdził starszy Donovan. Po tych słowach brązowooki poczuł się strasznie śpiący i ziewnął przeciągle. Po czym znów spojrzał na brata.
- Leo w sumie to jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić. Możesz mi przynieść jakiś koc i rozłożyć tą wersalkę? Wiesz chciałbym się choć trochę przespać, a naprawdę nie chcę ci jeszcze więcej problemów. - powiedział całkiem serio. Przecież głuchy nie był i słyszał ten zaniepokojony, kobiecy głos. Dlatego Vic jak najszybciej się położyć i dać Leo możliwość uspokojenia tej dziewczyny.
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

Nie było niczego dziwnego w tym, iż Vic nie chciał opowiadać swemu młodszemu bratu o tym co mu się przytrafiło. Już ciężko się tego słuchało, a co dopiero on sam musiał wewnętrznie przeżywać, kiedy przekazywał Leosiowi te wszystkie okropności! Gdyby nie było to konieczne, nie zawracałby mu na wstępie głowy, ale... musiał chociaż wiedzieć, jakich dokładnie obrażeń doznał, żeby być w stanie lepiej się nim zająć. W innym wypadku mógłby mieć z tym znacznie większy problem. Młodszy Donovan za żadne skarby nie byłby na niego o cokolwiek zły... przecież to zrozumiałe, że nie od razu da radę mu przekazać każdy najdrobniejszy szczegół z tego całego koszmaru, który przyszło biedakowi doświadczyć. Ba, nawet tego od niego nie wymagał! Jeśli dużo później pozna całą historię, świat się przez to nie zawali. On i tak już ma ochotę zajebać swoją byłą za tą całą chorą akcję. W ten czy inny sposób i tak by jej nienawidził z całego serca - pragnął dla niej jak najgorzej. Jego reakcji i zwiększonego odczuwania wobec niej negatywnych uczuć nie uniknęłoby się, niestety. Niemniej jeśli Vic go o coś poprosi, to nie zrobi mu na przekór. Może bywa wybuchowy i niestabilny emocjonalnie, ale umie się pohamować w razie potrzeby, a jednocześnie wie, kiedy należy odpuścić. W każdym razie nie da się ukryć... czeka ich mnóstwo kolejnych wylanych łez, co było raczej nie do uniknięcia.
Będąc jeszcze w Los Angeles, praktycznie wszystko przypominało mu brata, dlatego nie mógł tam dłużej zostać. Nie poradziłby sobie, bo to go przerastało. Za duży cios... i wszelkie miejsca, w których razem bywali bynajmniej nie pomagałyby mu się pogodzić z jego śmiercią. Oczywiście nie pozbyłby się wspólnych fotografii, czy tatuaży, które były z nim związane, tudzież wyszły spod jego ręki - musiał zachować po nim jakąś pamiątkę... Wprawdzie i tak nie potrafił zaakceptować tego bolesnego stanu rzeczy, jednak kochał go z całego serca i chciał mieć go zawsze przy sobie w jakiejkolwiek postaci. Wiadomo, że nic nie zastąpiłoby prawdziwego Vic’a, ale mógł przynajmniej na niego patrzeć i wspominać, a tego nic nie mogło mu odebrać...
Drgnął, dostrzegłszy te lekkie skulenie się starszego Donovana, przez co spojrzał na niego pytająco z nieznacznym spłoszeniem malującym się w jego niebieskich tęczówkach, a zarazem przepraszająco... Na dokładkę te ciche piśnięcie... to było cholernie niepokojące! Aczkolwiek mniemał, że musiało to mieć związek z jego oprawcami, a on absolutnie niechcący i przypadkiem przytoczył nieodpowiednie słowa. - Czy... powiedziałem coś niestosownego...? Jeśli tak, to wybacz... - wyszeptał pełnym skruchy głosem i po prostu... delikatnie pocałował go w czoło, tak dla uspokojenia, czując te jego mocno napięte mięśnie. Przysunął twarz do jego ucha i począł mu nucić jakąś piosenkę dla otuchy. Trwało to jakieś kilka minut i gdy uzyskał zamierzony efekt, przestał. - Coś ty. Nie zasłużyły. W końcu nie ich wina, że pomyliły cię z włamywaczem. Tak, zdecydowanie dobrze ci to zrobi kochany. - potwierdził już z większym uśmiechem, cały czas przytulając go do siebie, by mógł poczuć się bezpieczniejszy w jego ramionach i wyzbył obaw, że znowu stanie mu się coś złego. Nic mu przy nim nie groziło. Vic natomiast z pewnością mógł odczuć dotyk Leo na swoim ciele, choć naturalnie w dalszym ciągu starał się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, aby nie sprawić mu następnych dawek bólu. Ulżyło mu bardziej w momencie, w którym to poczuł rozluźniającego się brata. To już był spory postęp! - Masz rację. Na pewno sobie we dwójkę poradzimy ze wszystkim. Nie no, zadzwonię po lekarza jutro. Wiem, że tego nie znosisz, ale i tak muszę. - westchnął, wypuszczając powietrze na zewnątrz z głośnym świstem, ponieważ i jemu się to nie podobało, lecz dla dobra Vic’a innego rozwiązania nie było. Liczył na to, iż ocena specjalisty stanu mężczyzny nie potrwa długo i nie będą zmuszeni siedzieć z nim godzinami. Z tego względu Leo zwróci się prawdopodobnie do najdroższego i takiego, który ma najlepsze opinie. Jest bogaty, toteż mógł sobie swobodnie pozwolić na kogoś z tak zwanej wyższej półki, a nie jakiegoś byle jakiego. - Jesteś dla mnie wszystkim... wskoczyłbym za ciebie w ogień. O rodzinę powinno się dbać, więc to oczywiste, że będę przy tobie w każdej sytuacji głupolu. Masz we mnie wsparcie. Nie zostawię cię samego. Nigdy. - powiedział z taką pewnością i determinacją, że aż było to wyczuwalne na kilometr; nie było w jego wypowiedzi ani krzty zawahania. Głęboko wierzył, że uda mu się postawić na nogi Vic’a, a potem wreszcie będą wiedli upragnione szczęśliwe życie. Wówczas nieprzyjemności, które spotkały starszego Donovana pójdą w niepamięć i zostaną odrzucone w najdalszy kąt umysłu. - Wolałem ostrzec... a skoro cokolwiek mogę zdziałać, to nie będę siedział bezczynnie... Wcale mi to nie wygląda na byle co... - doszedł do takich, a nie innych wniosków. Cóż, ślepy nie był, widział idealnie jak kiepsko jest z jego bratem i nie chciał mu dowalać więcej męczarni, także działał na tyle szybko, by mieć to z głowy. Trochę pocierpiał, ale odkażenie świeżych ran z pewnością dało mu dużą ulgę. Ujrzenie na jego twarzy pięknego promiennego uśmiechu sprawiło Leosiowi przeogromną radość i natychmiast się ożywił. - Domyślam się. Zatem mamy ustalone. Teraz twoje zdrowie jest głównym priorytetem. - zauważył, a na jego usta wpełzał coraz szerszy i szczęśliwszy uśmiech. Chłopak nie spuszczał go z oczu, pilnując jak jakiś skarb, którym istotnie dla niego był. Nie przestawał go też gładzić po plecach, gdyż i ten gest był tutaj niezwykle pomocny i skuteczny. - Vicuś... jakich problemów? Nie mów tak... Ten dom od dziś należy też do ciebie i nie próbuj się kłócić... co moje, jest twoje. Mam dodatkową sypialnię, urządzimy ci ją tak, jak sobie zażyczysz. - zaproponował, nie przyjmując odmowy! Był świadom, że i on jak się na coś uprze, nie ma na niego mocnych, lecz lepiej by się z nim w kwestii mieszkania nie kłócił. Tego akurat nie wygra! - Póki jesteś wyczerpany... niech będzie, że tutaj, ale od jutra ogarniamy twój pokój. - dodał na koniec, kładąc bratu dłoń na ramieniu. Podniósł tyłek i pomógł wstać Vic’owi. Przetransportował go na fotel, który tam w salonie stał obok największej sofy i zajął się nią należycie, coby poszkodowany mężczyzna mógł się na niej faktycznie położyć. Niby nie używał jej jak dotąd jako łóżka, ale projektanci widocznie byli na taką ewentualność przygotowani i wbudowali w ów mebel taką opcję, by dało się rozłożyć. Poleciał w trymiga po pościel, którą zniósł na dół, odpuszczając sobie poduszki, bo tych było pod dostatkiem w salonie. Co za tym idzie nie musiał przynosić nowych. Poukładał wszystko tak, aby Vic'owi było wygodnie, położył go na miękkim materacu i przykrył go kołdrą, a sam usiadł obok niego. - Zostanę z tobą, dopóki nie uśniesz. - zarządził z ciepłym uśmiechem, wlepiając w niego wzrok. Nagle przesunął dłonią po jego policzku, wczepiając palce między kosmyki włosów, którymi począł się bawić jak to zwykł robić w przeszłości. Tak strasznie mu go brakowało, że nie chciał go chwilowo opuszczać. Leo miał nadzieję, że nie będzie mu to przeszkadzało...
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

Na szczęście teraz Vic wyrwał się już z koszmaru. Owszem pewnie jeszcze długo nie zapomni tych wszystkich okropności ale na pewno był a chwili obecnej bezpieczny. Lecz będąc jeszcze w zamknięciu bardzo dużo myślał o rodzicach i Leo. Zastanawiał się nawet jak to by było ich znów zobaczyć. Myślał czy strach i niepewność wzięły by górę nad radością, czy też było by całkiem normalnie. Miewał nawet takie sny, że znów wita się z rodzicami i bratem. Rozmawiał z nimi normalnie i opowiada o dniach swojej niewoli. Jednak po tym jak dowiedział się o ich domniemanej śmierci wyobrażał sobie jak po ucieczce stoi stoi przy grobach z kwiatami i łzami w oczach. Na szczęście to co mówiła jego porywaczka okazało się kłamstwem i Vic bardzo się z tego powodu cieszył. Owszem wiedział, że jak na razie nie okaże tej radości tak jak by tego chciał. Oczywiście tak samo jak i Leo przez pięć lat zdołał się jakoś pogodzić z wiadomością o śmierci swoich rodziców i brata oraz z tym, że jest sam na świecie ale nigdy nie przestał myśleć o wolności i ucieczce. Oczywiście to, że przetrawił wiadomość o tym, że stracił najbliższe osoby nie znaczyło, że w to głęboko wierzył. W jego sercu tliła się nikła iskierka nadziei, że jednak kiedyś ich zobaczy.
Teraz będąc wolnym cieszył się z tego, co mówiła porywaczka było tylko makabrycznym żartem, który miał go osłabić psychicznie. Nienawidził za to tej kobiety. Siedząc teraz przy Leo zastanawiał się ile z tego co słyszał było prawdą, a ile kłamstwem. Niestety tego raczej nigdy się nie miał dowiedzieć, dlatego odsunął od siebie te myśli i wówczas usłyszał głos brata.
- Nie Leo, nie powiedziałeś niczego niestosownego. Wystraszył mnie sam wydźwięk słów: „Wisi mi to...” Wiesz porywacze czasem mówili to przy mnie i zwykle kończyło się dla mnie dość boleśnie. Ale spokojnie teraz jest wszystko w porządku naprawdę. Nie musisz mnie przepraszać, nie wiedziałeś, a ja nie mam ci czego wybaczać. – mówił to wtulając się z młodszego brata. Owszem Vic zdawał sobie sprawę z tego jak jego zachowanie mogło wyglądać, ale na pewne sprawy brązowooki nie wiele mógł w sumie na to poradzić. To musiało mu przejść samo.
Słysząc zapewnienie od Leo, że nie skrzywdzi swoich zwierzaków, o co starszy Donowan wcale nie podejrzewał brata, Vic lekko się uśmiechnął. W sumie tacy obrońcy według brązowookiego, byli zawsze na wagę złota. Przez to sam poczuł się trochę bardziej bezpieczniejszy.
- Wiesz co, odwaga twoich zwierzaków, dodała mi trochę wiary w to, że w moim życiu wszystko powoli się ułoży. W końcu będąc na terenie trzech tak dzielnych obrońców nie mam się czego bać. Prawda? – zapytał brata kończąc swój wywód. Owszem to co powiedział Vic mogło wydawać się śmieszne, ale starszy z braci naprawdę na razie nie myślał najlogiczniej. Oczywiście sam mógł się też równie dobrze obronić jednak na razie raczej zwiałby z krzykiem niż stanął do walki. Vica cieszyło też to, że Leo pamiętała o tym, iż starszy z braci nie lubi lekarzy. Akurat teraz brązowookiemu nie w głowie było oglądanie innych ludzi niż ci, których znał. Nawet jeśli ci ludzie mieli mu pomóc. Oczywiście w momencie kiedy padło samo słowo lekarz, Vic postanowił, że odda Leo pieniądze za swoje leczenie. W końcu nie chciał narażać brata na koszty. Chciał też zaproponować, że będzie dokładał się do czynszu, opłat i zakupów. Przecież Vic nie zamierzał siedzieć bezczynnie w willi brata i nic nie robić. Planował pójść do pracy i wówczas zaproponuje bratu to co sobie wymyślił. Na słowa Leo, że ten zadzwoni po lekarza jutro skinął w podziękowaniu głową.
- Dziękuję ci braciszku. Wiedziałem o tym od samego początku. Razem pokonamy wszystkie trudności i problemy. W końcu zawsze tak było. I wiem, że mnie nie opuścisz, bo i ja bym nigdy ciebie nie odrzucił. – stwierdził spokojnie patrząc na brata. Tak teraz po zaspokojeniu większości spraw pierwszej potrzeby, Vic zaczynał z każdą sekundą, czuć się coraz bardziej śpiący. Dlatego też nie zareagował jakoś spektakularnie na przemywanie ran. Cóż starszy z braci wiedział, że Leo będzie o opatrywał, a to wiązało się z nieprzyjemnymi odczuciami. Gdy Leo skończył to co robił Vic spojrzał na niego bardzo spokojnie.
- Leo masz rację. Każdą ranę trzeba traktować bardzo poważnie, bo jigdy nie wiadomo w co może się przerodzić. I uwierz mi na słowo, wcale nie bagatelizowałem swoich obrażeń. Chodziło mi o szczypanie. W końcu to tylko chwilowa niedogodność. Po tym już jest tylko lepiej. – powiedział ziewając. Ok zdrowie było teraz priorytetem numer jeden, ale powiadomienie rodziców też było ważne. Vic gdyby czuł się lepiej sam, by to zrobił, ale teraz mógł ich tylko niepotrzebnie zmartwić. Wolał poczekać, na moment, w którym przestanie wyglądać jak śmierć na urlopie. Dlatego od razu przyjął propozycję Leo i nie komentował kolejnych jego słów. Przecież w tym temacie mieli już wszystko ustalone. Kolejna wypowiedź Leo spowodowała, że Vic uśmiechnął się znacząco.
- Braciszku słyszałem, że nie jesteś sam. Nie chcę ci przeszkadzać w byciu z podejrzewam twoją drugą połówką. Gdy się tylko położę od razu poczuję się lepiej. – powiedział stawiając kropkę po zdaniu zupełnie niepasującym do tego co mówił poprzednio. Świadczyło to tylko i wyłącznie o tym, jak bardzo Vic jest wyczerpany. Na kolejne zdanie tylko skinął głową, bo wiedział, że z Leo w pewnych kwestiach nie wygra więc nawet nie zaczynać dyskusji. Gdy młodszy Donovan pomógł brązowookiemu w przemieszczeniu się na fotel, Vic ledwo mógł utrzymać swój ciężar na nogach, które jak się wydawało starszemu Donovanowi były jak z waty. Z krzątaniny się Leo, starszy z mężczyzn nie wiele pamiętał, bo przysypiał na fotelu. Ocknął się dopiero gdy Leo przeniósł go na łózko.
- Dziękuję bracie. Będę czuł się bezpieczniejszy z tobą przy boku. – powiedział i zamknął oczy. Z początku wydawało się, że Vic spokojnie zaśnie jednak po minucie zaczął się rzucać na kanapie. W końcu po piętnastu minutach takiego zachowania zwinął się w kłębek i rzeczywiście zasnął już o wiele spokojniej.
mów mi:
Awatar użytkownika
0 lat
0 cm
singiel

Post

Może chwilowo sytuacja nie prezentowała się najlepiej, ale najważniejsze, że Vic jest już bezpieczny i Leo w szczególności teraz zadba o to, aby tak pozostało. Obiecał sobie również, że będzie chronił swego kochanego braciszka za wszelką cenę. Nie pozwoli nikomu więcej go skrzywdzić w tak brutalny sposób i niepodważalnie wyciągnie jakoś z tej traumy, której doznał przez jego byłą i jej przydupasów, choćby miało to trwać kilka lat. On zdecydowanie się ot tak nie podda i kiedyś przywróci go do dawnej świetności. A jak on się na coś uprze, nie ma na niego mocnych. Starszy Donovan z pewnością jest świadom, jak piekielnie uparty potrafi być Leoś - zna go przecież od maleńkości i raczej nie ma takiej rzeczy, której by o nim nie wiedział, co za tym idzie taka postawa bynajmniej nie powinna go dziwić. Oczywistym jest, że koniec końców ze swoją zawziętością i tak dopnie swego. To nie ulegało jakimkolwiek wątpliwościom!
Małymi kroczkami wszystko zacznie iść ku lepszemu, tego był absolutnie pewien! Powrót jednej z najważniejszych dlań osób sprawił, że z jego serca spadł przeogromny ciężar, dzięki czemu poczuł się znacznie lżej. Od tego momentu nie będzie musiał wizualizować sobie, że brat jest obok niego, bo naprawdę się tutaj znajdywał, a nie istniał jedynie w jego wyobraźni. Wcześniej nie chciał w ogóle dopuszczać do siebie, iż on nie żyje, choć wszystko na to wskazywało. I nie, on się ani trochę nie pogodził z jego śmiercią. Po prostu nie był w stanie tego zrobić, mimo że próbował, ale to było dla niego awykonalne. Niby z każdym następnym rokiem było mu łatwiej, jednak nieustannie potwornie bolało. Tak czy siak wolał tkwić w przekonaniu nawet jeśli naiwnym, a zarazem głupim, że on gdzieś tam jest, a w istocie groziło mu jakieś poważne niebezpieczeństwo i potrzebował jego pomocy. Kurczowo trzymał się resztek nadziei, nie chcąc ich całkowicie stracić i cały czas wierzył, że jakimś cudem do niego wróci, albo sam go odszuka. Oboje nie odpuszczali gdzieś w głębi siebie, co przyniosło wreszcie wyczekiwane, pozytywne rezultaty i najgorszy koszmar ostatecznie się zakończył. W jakimś sensie ich wspólna wiara musiała mieć jakiś ogólny wpływ na efekt końcowy. Wprawdzie dopiero po pięciu latach tortur i okropnych męczarniach los dał Vic'owi szansę na ucieczkę, ale lepiej późno niż wcale, czyż nie? Z tego względu nigdy nie wolno zwątpić, jeśli pokładamy w coś wiarę chociaż w malutkim stopniu, bo sprawiedliwości zawsze stanie się zadość, a karma pewnego, pięknego dnia bezapelacyjnie dopadnie tych złych.
- Fakt, nie miałem o tym pojęcia... Chciałem tylko podkreślić, że ubrudzenie krwią mebli to nic takiego w porównaniu z tym, co prezentuje się na twoim poranionym ciele... - wyjaśnił pokrótce cel przytoczenia tych konkretnych słów, aby sprostować o co mu chodziło. Nie miał na celu go przestraszyć, a udowodnić mu, że to jego stawia na pierwszym miejscu i rozmaite rzeczy materialne w porównaniu z nim były dla niego niczym. Zdawało mu się, że wydźwięk wisi mi to w jego wykonaniu brzmiał po luzacku, a nie agresywnie. Widocznie Vic ma tak przez tych kretynów zniszczoną psychikę, że każdy aspekt, który mu przypomni o nieprzyjemnościach związanych z porwaniem był dla niego w dalszym ciągu niekomfortowy. Na tyle, by reagować z przesadą także na zwykłe błahostki, które z pozoru są nieszkodliwe. - Dobrze, skoro tak twierdzisz... Proszę, powiedz mi, których słów mam nie wypowiadać? Bym znów nie palnął gafy. Nie chcę, byś mi się zamknął w sobie... - mówił dalej, wciąż nieco przyciszonym i skruszonym głosem. Nie zamierzał się z nim wykłócać, lecz w takim ustawieniu musiał wiedzieć, czego nie należy przytaczać, aby nie pogarszać już i tak fatalnego stanu braciszka. Wtedy szybciej mu ta przeklęta trauma przejdzie. Wiedza o tym pozwoli na kolejny krok do przodu i dużo łatwiej mu się będzie z nim obchodzić. Nie przestawał go delikatnie i kojąco gładzić po plecach, aby mógł się czuć przy nim swobodniej. - Cieszy mnie to. I tak też będzie, zobaczysz! Ależ oczywiście! - potwierdził, a komizm jego wypowiedzi odrobinkę go rozbawił, przez co aż parsknął śmiechem, bo prosiło się no! Był to jakiś postęp i przynajmniej napięta atmosfera zaczynała powoli się rozluźniać. Leo nie mógłby zapomnieć niczego, co było związane z Vic'em, zresztą jakżeby mogła mu wylecieć z łba jego nienawiść do lekarzy? Gdzież tam! Ku gwoli ścisłości nie musiał mu oddawać żadnych pieniędzy. Często sam nie wie, co z nimi robić, więc tym razem wyda zielone na jakiś sensowniejszy cel. Znając dobre serduszko młodszego Donovana, wybije mu z to wręcz z głowy i da jasno do zrozumienia, iż go kompletnie na żadne koszty nie naraża. Jednak jeśli ten się uprze, by mu się dokładać do czynszu i innych, pozwoli mu. I tak by z nim nie wygrał w tej kwestii, ale co do leczenia to niech nie próbuje się z nim o to sprzeczać! - Nie ma sprawy. My mielibyśmy sobie nie poradzić?! Taka prawda! - przytaknął głową na znak, iż się z nim zgadza i w sumie to już nie miał tu nic do dodania. Posłał mu ciepły uśmiech, kusząc się o lekkie potarganie mu włosów tak, by przypadkiem nie zaczął się ponownie kulić i trząść ze strachu. Odczuł ulgę widząc, że przemywanie ran nie było dla niego tak nieprzyjemne, jak początkowo zakładał. - Zawsze ją mam. No widzisz? Sam doszedłeś do jakże trafionych wniosków. Nie ma co tego negować. Owszem, ale nie wiedziałem jak zareagujesz. Różnie mogło być... - zauważył, spodziewając się po nim każdego rodzaju zachowań. W końcu jedno głupie określenie wywołało w nim skrajnie negatywne emocje, nie wspominając o dotyku, na który przypuszczał, iż jest najbardziej obecnie wyczulony, stąd był przejęty, czy nie sprawi mu gorszego bólu odkażaniem jego ran. W takim stanie był dość nieprzewidywalny i Leo musiał być przygotowany dosłownie na wszystko. - Niewątpliwie jest u mnie dziewczyna. Zależy mi na niej, jasne, temu nie przeczę. Niemniej jak na razie nie jesteśmy razem. Będę przy tobie czuwał, koniec kropka. Ona zrozumie. - zdania nie zmieni, nie ma takiej opcji. Gdy szedł po pościel, w międzyczasie zahaczył o swoją sypialnię i podszedł do schowanej pod kołdrą Aurory. Przekazał jej, że może dziś spać u niego, uspokajając ją, że nic złego się nie dzieje. Wyjaśnił jej pokrótce, że domniemanym włamywaczem okazał się jego brat i tym samym odzyskał członka rodziny. Na wszelki wypadek dał znać dziewczynie, że nie musi się ruszać z miejsca i resztę szczegółów wyjaśni jej nazajutrz. Nie chciał, żeby się bezsensownie martwiła. Leo nie był pewien, czy wróci na górę. Zamierzał zostać dziś przy Vic'u i prawdopodobnie uśnie wraz z nim w salonie. Podejrzewał, że taki będzie finał. Ucałował ją w czoło i pożegnał czułymi słowami na dobranoc i zszedł z powrotem na dół. Obecnie siedział już przy bracie. - Dlatego nie mógłbym cię zostawić samego. Dobranoc Vicuś. Słodkich snów. - nachylił się nad nim i wyszeptał mu te słowa prosto do ucha, nie przestając bawić się kosmkami jego włosów. Musnął wargami czubek jego głowy, rozkładając się wygodniej na kanapie brzuchem do dołu, wodząc palcami po jego czuprynie, aby łatwiej odleciał do krainy snów. Owinął go szczelnie ramionami jak począł się rzucać, żeby go uspokoić. Przytknął policzek do jego ramienia i sam usnął w dość niecodziennej pozycji, leżąc blisko Vic'a. Chronił go jakby swoim własnym ciałem przez całą noc.
<center>Obrazek
KPRelacjeTelefonWillaInformatorProblemator
SzafaCackaZwierzakiFacebookInstagram
</center>
mów mi:
Vic Donovan
lat
cm

Post

W tym momencie Vic już wiedział, że jego sytuacja na pewno się poprawi. Przecież teraz był wolny i nie będzie musiał przechodzić przez kolejne połajanki, bicie czy nawet głodzenie. W końcu mógł przestać się bać i trząść na każdy głośniejszy dźwięk. Owszem niby zawsze łatwiej jest powiedzieć, a ciężej zrobić ale pomału wszystko wróci do normy nawet jeśli wydaje się to dość odległa przyszłość. Starszy Donovan zdawał sobie sprawę z tego, że przed nim długa droga zanim wszystko się wyprostuje i będzie dobrze ale widział też jej kres gdzie będzie mógł się z tego śmieć, chociaż na razie było mu bliżej do płaczu niż do śmiechu. Tak Vic doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo Leoś potrafi być uparty jednak on również potrafił stać twardo przy swoim zdaniu i czasem dążyć po trupach do celu jednak z bratem dogadywał się doskonale. Przecież znali się od kołyski i obaj wiedzieli jakie mają charaktery. Także przez lata nauczyli się ze sobą dogadywać. Chociaż niektórych to bardzo ale to bardzo dziwiło.
Vic również poczuł się lżejszy. Oczywiście to, że dowiedział się, że śmierć rodziny była tylko sposobem na to, by go dobić psychicznie część radości życia mu wróciła jednak Vic wiedział, że cały spokój jaki posiadał i wszystko co było dla niego najważniejsze na świecie wciąż może być tym co dla każdego drogie. Gdy tylko zobaczył Leo z kijem baseballowym chciało mu się po prostu zacząć płakać, ale prawda była taka, że nie mógł. Był zbyt wycieńczony. Dopiero teraz pozwolił sobie na krótką chwilę słabości. Owszem kilka łez poleciało z brązowych oczu starszego Donovana. Tak cieszył się z tego, że odzyskał rodzinę oraz z tego, że nie jest sam na tym popieprzonym świecie. Brązowooki również cieszył się z tego, że nie będzie musiał wizualizować sobie brata i przytulać się do zdjęcia. Teraz czuł się po prostu cały, a nie jak poskładany worek z mentalnymi kośćmi, które jakoś funkcjonują. Poza tym Vic należał do osób, które łatwo odpuszczały. Jego porywacze coś o tym wiedzieli. Uziemili go dopiero wówczas jak przykuli jego ręce kajdankami do oparcia krzesła. Owszem dawali mu trochę wolnego na posiłki ale zawsze Vic miał tylko jedną wolną rękę. Dlatego tak długo zajęła mu ucieczka i ostateczne wyrwanie się na wolność. Starszy Donovan czasem kiedy był bardzo mocno przygnębiony odczuwał, a przynajmniej tak mu się wydawało, że ktoś go szuka. Wtedy czuł się trochę lepiej, ale zawsze te odczucia czy też ciągnięcie za jakąś nić więzi jaka łączyła go z Leo miały miejsce w nocy. To budziło w Vicu lekką nadzieję lecz zawsze w dzień oprawcy przypominali mu ze zdwojoną siłą, że jest sam jak palec jednak Donovan nie chciał w to do końca uwierzyć. A teraz był wreszcie wolny, po pięciu latach męczarni. I choć po ucieczce prawie całkowicie opadł z sił to dalej można w nim było rozpoznać tego samego Vica, którego Leo tak dobrze znał.
- Rozumiem braciszku i naprawdę to co widać na moim ciele to nic takiego. Przecież odzyskałem ciebie i rodzinę, a to jest najważniejsze kochany. Zdrowie fizyczne jest któreś tam z kolei dopiero. Uwierz mi Leo. Wiem co mówię braciszku. – powiedział pół sennie. Tak z każdą sekundą spędzoną w pobliżu brata starszy Donovan nabierał pewności, że wreszcie wyrwał się z tego koszmaru. Głos Leo, jego ręce na swoim ciele czy też spokojny czasem bardzo luzacki tembr głosu podpowiadał brązowookiemu, że może przestać się bać, lecz niestety prawda była taka, że psychika starszego Donovana była w strzępach. Minie sporo czasu, aż Vic dojdzie do siebie po wszystkich wyniszczających jego zdrowie psychiczne aspektach związanych z porwaniem. Owszem było wiele takich słów, po których starszy mężczyzna mógł poczuć się niekomfortowo, ale też nie chciał ograniczać żywiołowego Leo do pilnowania się na każdym kroku.
- Leo… braciszku… – zaczął lekko urywanym głosem, a w oczach pojawiły się łzy. – Przy tobie… nigdy nie… zamknę się… w swoim… własnym świecie. Nie chcę cię ograniczać… I dlatego nie podam ci żadnych słów. Muszę się przecież jakoś z powrotem wdrożyć do życia w normalnym społeczeństwie. – dokończył i delikatnie, prawie niewyczuwalnie zmierzwił włosy brata. W końcu powiedział mu prawdę. Musiał z powrotem nauczyć się żyć jak wolny człowiek, a nawet jeśli padnie jakieś słowo, które przypomni mu o koszmarze jaki przeszedł musi nauczyć się z tym żyć. Więc jak zrobić to inaczej jeśli pozwolić ludziom zachowywać się przy nim normalnie i bez większych zakazów i nakazów. To pomoże mu szybciej wrócić do siebie niż przesadna ostrożność. Miał nadzieję, że Leo to zrozumie i nie będzie nalegał, by podał mu te słowa, bo zrobiłaby się z tego cała długa lista, a tego Vic nie chciał. Owszem trauma była zakorzeniona w Vicu bardzo mocno ale on chciał jej się pozbyć, a nie ja pogłębiać i tylko w taki sposób mógł to zrobić. Na kolejne dwa zdania jakie wypowiedział Leo, starszy Donovan nie odpowiedział gdyż uznał, że one zakończyły definitywnie temat.
Owszem dla Vic'a lekarze byli złem koniecznym jednak brązowooki mężczyzna doskonale wiedział, że bez ich pomocy się nie obędzie, a co do pieniędzy to i tak jakoś je Leo odda. W końcu jego brat nie musiał wiedzieć jakie przelewy ani operacje bankowe wykonuje starszy z mężczyzn, a jeśli Vic się na coś uparł to w jakiś sposób na pewno dopnie swego. Ok, może zrobi to na przekór młodszemu Donovanowi ale brązowooki był bardzo honorowy i Leoś powinien to zrorumieć, że od pewnych spraw go nie odciągnie choćby próbował to robić końmi. Brązowooki i tak doipnie swego nawet jeśli musiałby kombinować jak dwa lub więcej koni pod górę. Vic na pewno znajdzie sensowne rozwiązanie tego małego problemu. W końcu w kombinowaniu starszy z braci był naprawdę niezły. Te wszystkie delikatne gesty, które młodszy Donovan mu serwował sprawiały, że napięte mięśnie Vica się rozluźniały, a starszy z braci powoli zaczynał ufać dotykowi brata. W przeciwnym razie nawet nie pozwoliłby mu dotknąć swoich ran, a sam by to zrobił. Oczywiście na początku chciał uciec i wyrwać się z czułych i delikatnych objęć Leo jednak w końcu doszło do niego, że niebieskooki chce mu pomóc i pozwolił mi na wszystko. Czasem tylko przy głębszych otarciach czy też ranach lekko się cofał, by później wracał na to samo miejsce i pozwalał Leosiowi na wszystko. Owszem jeśli zacząłby go dotykać w sposób bardziej intymny mógłby się w sobie zamknąć i zacząć okazywać strach ale na razie nic takiego nie miało miejsca z czego starszy Donovan się cieszył.
- Leo przeżyłem sporo będąc w zamknięciu jednak pewne rzeczy są dla mnie nadal oczywiste. I na razie przyznam ci rację. Ale umówmy się nie zawsze ci tak ze mną łatwo pójdzie. – powiedział i na chwilkę wrócił ten dawny Vic. Jednak ta chwila minęła bardzo szybko i znów Leo mógł oglądać tego wyniszczonego psychicznie człowieka jednak to, że z odmętów strachu wreszcie wychynął ten dawny, pewny siebie mężczyzna było niejakim małym sukcesem jego brata. Młodszy Donovan miał rację co do dotyku lecz podszedł do Vic'a w taki sposób, że ten drugi uwierzył, że jest bezpieczny jednak było to na razie bardzo kruche odczucie i łatwo było to spieprzyć. Już samo wspomnienie o tym, że w domu Leosia jest jakaś kobieta wywołało w oczach Vica strach. Ok, może nie znał tej dziewczyny ale była to osoba płci pięknej, która go skrzywdziła. Dlatego młodszy Donovan mógł wyczuć mocniejszy uścisk Brata.
- Kochany mi nic nie będzie. Naprawdę mogę tutaj zostać sam. – powiedział spokojnie. Jednak naprawdę chciał się zakopać pod kołdrą by nie widzieć żadnych kobiet dopóki się nie wykaraska z traumy, ale niestety widać było, że będzie musiał się zmierzyć ze swoim strachem już w domu brata. Na szczęście teraz był tak bardzo zmęczony, że nie myślał o tym by uciec gdzieś i tam się zaszyć. Po tym jak Leo go przeniósł na fotel Vic'owi co jakiś czas urywał się film, a gdy jego młodszy brat położył go na łóżku brązowooki prawie natychmiast zasnął. Gdy Leo powiedział mu dobranoc Vic w odpowiedzi szepnął sennie coś co mogło znaczyć to samo i pogrążył się we śnie. Nie czuł nawet kiedy Leo go objął ani, że leżał można powiedzieć na nim przez całą noc. Dopiero po przebudzeniu i ocknięciu się gdzie jest spojrzał na brata.
- A więc jednak to nie był sen. Leo spałeś tak całą noc? Nie sądzę bym był najwygodniejszą poduszką. – stwierdził skruszony i lekko spuścił głowę, bo wiedział, że jego brat musiał czuć wszystkie jego kości.
mów mi:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Willa Donovanow”